Pędząc sprintem życia natknięcie się na starą znajomą jest jak zimny prysznic na pustyni. Pół biedy, kiedy znajoma jakiś poważnym przewinieniem nie zaszła pod skórkę jak drzazga w wakacje. Wtedy rozmowa przemija raczej płynnie, nawet na kawkę można wyskoczyć. Sprawa lekko się komplikuje, gdy owe spotkanie zostanie zainicjonowane przez swatkę zwaną pechem z koleżanką, którą kiedyś konie się kradło, a teraz… można co najwyżej… nic nie można. Widowisko zaczyna się uroczystym rozpoczęciem zwanym zawodami w udawaniu- kto się bardziej cieszy ze spotkania. Mówiąc (pisząc ;)) językiem bardziej przystępnym- paleniem głupa. Dalsze rozgrywki znane są każdemu z nas. Jak wspaniale cię widzieć, właśnie o tobie myślałam, śniłaś mi się przedwczoraj, ale nie mam twojego numeru i inne, mało autentyczne ceregiele rodem z serialu brazylijskiego. Potem grzeczne pytania o życie, studia i pracę, no i czy w końcu masz chłopa jakiegoś. Odpowiadać należy skromnie, bo nie lubimy sukcesu innych osób, oj nie. Jeśli kumpel bywał w domu, zapyta zapewne jeszcze o mamę, co jest nawet wybaczalne, gdyż lubili siebie nawzajem, ale… pytać o ojca, który nie żyje od dwóch lat? Głupią ciszę przerwie się pytaniem o inną wspólną znajomą. Jeśli okaże się, że z hippiski stała się zakonnicą, a ten jej przystojny facet ma kilkoro dzieci, połowę z różnymi kobietami, jedno może nas uratować. Słynne „muszę lecieć”. Przed tym oczywiście oznajmicie z całą powagą w głosie, mimo że to kłamstwo na miarę teraźniejszego rządu, że odnowicie kontakt i na kawkę można przecież skoczyć. W przyszłym tygodniu. Za miesiąc. Nigdy!
![]() |
Więc mówisz, że schudłaś 10 kg? :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz