Strony

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych świąt!

Między karpatką, a piernikiem :)

Wszystkiego dobrego,
mnóstwa pozytywnej energii,
życia w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami!

Smacznych uszek, makowców, grzybowej, mnóstwa udanych prezentów! Kevina w telewizji, przejedzenia od słodyczy, litrów grzańca!

Dziękuje Wam za odwiedziny, za to że jesteście ze mną już prawie 10 miesięcy- jesteście wspaniali!

Udanych Świąt!



I żebyście widzieli renifery : O


czwartek, 20 grudnia 2012

Koniec świata

Zaplanowali koniec świata na przedświąteczny okres. Człowiek będzie pędził z karpiem pod pachą, piernikiem pod drugą, w zębach mając kapustę i groch.  I ma jakieś tsunami trzasnąć, w szczegóły jeszcze nie wchodziłam.  Możemy na Sopot wyskoczyć na jedną z imprez z cyklu Apokalipsa. Mam jeden chleb zamrożony, orzechów trochę i mnóstwo kasz. Chcecie to wpadajcie! Ze smutku, że koniec świata napijemy się, jak nigdy dotąd i zrobimy sobie(w razie, gdyby te Indiany się pomyliły) swój własny koniec rzeczywistości, zwany kacem. A nawet, jak jednak będzie ta fala ogromna, to będziemy zbyt pijani, by dostrzec. Gdyby jednak impreza końcowoświatowa przedłużała się, i słabsze osobniki wyginęłyby już dawno, albo gdyby była bida okropna i nędza, pamiętajcie! Nie palcie nigdy historycznych zbiorów z bibliotek narodowych, jak w tym filmie! Nie kłóćcie się! Nie opuszczajcie stada! Możecie z to zjeść moje pośladki, gdybym zamarzła. Naje się całe plemię, a ja zawsze lubiłam karmić ludzi, bo to dla mnie radość, jak im się uszy trzęsą od wcinania. Wracam więc do świątecznego gotowania. Gdyby jednak znowu kłamali :)



środa, 19 grudnia 2012

Przeklęta świąteczna czerwień


Mała niespodzianka!  Wyszukałam świąteczny tekst sprzed... dwóch lat!


Kiedy od końca listopada zaczyna być słyszalny głos Georga Michael’a śpiewającego „Last Christmas”(swoja drogą ciekawe, czy nadal wszyscy chętnie podśpiewywali by sobie to, gdyby wiedzieli, iż wypowiadane „i gave you my heart” pisane było z myślą o odbiorcy- mężczyźnie; )),  a na wystawach kwiaciarni pojawia się grubaśny bałwanek, z jeszcze bardziej grubaśnym Mikołajem i zawsze szczupłą Śniężynką(jak ona to robi!?), to znak, że nadchodzi ten czas. Święta! Atmosfera aż unosi się w powietrzu, kupujemy”cynamonowe ciasteczka”, które z cynamonem mają tyle wspólnego, co ja z wcześniej wspomnianą Śnieżynka. Myślimy o prezentach, na które można wziąć kredyt z Mini Ratką. Choince, z której jak co roku sypać się będą te małe igiełki, malutkie zieluńkie igieluńki, które doprowadzają każdego do wewnętrznego wybuchu następnej wojny, ale przecież pachną  świętami! Zastanawiamy się jak udekorować stół, ażeby rybki lepiej smakowały(nie drogie dzieci, tata wam nie kupił na święta rybki i nie wpuścił jej do akurat wanny, bo wszystkie akwaria były już wykupione…). Możemy nawet bez stresu gotować z „pomysłem na…”. Kevina sobie włączyć możemy(który jednak będzie leciał w święta w telewizji!), "simsy na święta”, psa wcisnąć w strój czerwony, to wszystko popijająć coca- colą, której reklama w tym roku jest zupełnie beznadziejna(drogie dzieci, w tym roku nie ponucicie sobie „coraz bliżej świeta” tylko”it’s christmas time”). Bałwana oczywiście moglibyśmy sobie ulepić, bo śnieg będzie, iść na Pasterkę, bo kościół też będzie…  Szkoda tylko, że nawet tego, co tak łatwe i przyjemne- nam się nie chce. Nie chcę mi się lepić tego grubasa, ani jeść tej biednej ryby, bo zawsze dla mnie śmierdzi rzeką, kolęd mi się nie chce śpiewać, bo zawsze wtedy zastanawiam się, co powiedziałby mój tata, gdybym to ja była w ciąży i powiedziała, że to, co we mnie- to niepokalane poczęcie! Pogotować mogę trochę, bo lubię i jeść też lubię. Świeczki sobie zapale, a co! I to wszystko, co wcześniej wspomniane oczywiście ma swój urok i dla wielu jest bardzo ważne, szkoda tylko, że to takie drętwe, powierzchowne, coraz bardziej snobistyczne(prezenty nie mogą być ręcznie robione, drogie muszą być, drogie!). I wtedy zazdroszczę tym wszystkim katolikom, z krwi i kości, nie tym, którzy nogę ci podstawią, a w niedzielę zawsze są w kościele.  Zazdroszcze tych wspaniałych księży, którzy przypominają, co w tym wszystkim jest najważniejsze- rodzina i miłość.

Ps. Ja lubie święta, bo lubię moją rodzinę. Lampki świąteczne zapaliłam sobie w Andrzejki lejąc wosk, już niestety się przepaliły, bo moja nadgorliwość nie pozwoliła naprawić tacie czerwonej lampeczki, która mogła zrobić zwarcie całej ozdobie. I zrobiła, przeklęta. I fałszywa- czerwona, niby taka świąteczna… 


I jak, i jak? :)



niedziela, 9 grudnia 2012

Hu hu ha!

Droga zimo,

minął już ten czas, kiedy byłaś dla mnie tak ważna. Minął cholernie bezpowrotnie, wraz z dwunastym rokiem życia, albo z tym bałwanem, co jego lepienie w pewnym momencie bawić mnie przestało. Zimo, teraz nie jesteś dla mnie tylko śniegiem i zabawą. Jesteś utrapieniem.

Zimo. Wiem, że ci Twoi kumple- Mróz i Śnieg, przyszli całkiem późno, nie zmienia to faktu, że na zimowe opony mój ukochany musi wydać parę stówek, więc tylko o tym teraz rozmawiamy. Zimo, wolalałym dostać za to ogrom czekolady, żeby przytyć parę kilo, jak to zawsze przez Ciebie, ale czekolady nie dostanę, bo pieniędzy mi zabraknie( na pewno!) bo piździ niemiłosiernie i kaloryfer odkręcam na szóstkę!

Zimo cholerna. Wraz z minus pięć na dworze zaczęły mnie piec policzki, więc kombinuje, czy by tu gębę wysmarować i nie wiem, czy smalec by pomógł. 

Zimo. Musiałam kupić sobie nowe buty, bo tamte skutecznie zniszczyłaś, przez to, że tych partaczy z dróg nie nauczyłaś, że sól niszczy wszystko... Kupiłam sobie więc buty na obcasie, na pewno się za dwa dni wyrżnę, ale to nie szkodzi, bo i tak mnie w krzyżu rąbie od zimna. Zrozum jednak- musiałam sobie kupić takie buty, bo w tych ogromnych kurtkach już i tak wyglądam wyjątkowo papuśnie, więc chociaż nogi sobie wydłuże, a co!

Zimo. Zrobiły mi się przez Ciebie zajady, elektryzują się moje włosy od tych kretyńskich czapek i nawet nakładanie na nie olejów nie pomaga. Ciągle jem rozgrzewającą kapustę, a wiadomo, jak kapusta działa...

Zimo. Ja wiem, że może jesteś fajna, nawet kiedyś, jak niestraszna mi byłaś, to się na śniegu całowałam z takim jednym. Wtedy, byłam młoda i szalona, a teraz mam już dwadzieścia lat i uważam to za wiek na tyle sędziwy, żeby liczyć się na tym świecie.

Posłuchaj więc mojego apelu- zimo, potrzebujemy Cię tylko od 24 grudnia do 1 stycznia. Potem spieprzaj, w try mi ga!

No zimo, posłuchaj się. Posłuchaj się :(






piątek, 23 listopada 2012

Z seksi repertuaru

Są takie sprawy, kobiece, co to, jak się smaku nie pozna, nie można oceniać. Co takie rzeczy, ultra kobiece, co jak się nigdy nie użyło, nie można oceniać. Są!
Sprawa ma się ciekawie. Człowiek nie je mięsa życia połowę, a królika na głowę ubrał, bo chciał poczuć się jak caryca rosyjska, albo co. Zęby nie za proste, to fakt, wystarczająco białe jednak, by ich otoczkę, zwaną ustami, pomalować czerwonym mazidłem i Monroe udawać. Podwyższa się wzrost butami, jak z teatru greckiego, a na kopytka, nawet zbyt zaatakowane tkanką tłuszczową, wkłada się ten nylon, albo podpina pod sznurki jakieś i już jest! Seksbomba, a jak!
Konwencja jest całkiem zabawna, bo gdzie tu(gdy ziemniaków kilogram kupić, albo na dziesiąte piętro wchodzić, bo winda znów popsuta), w futro się odziać, na dupsku mając stringi, pocić się w pończoszkach, robiąc jednocześnie odciski od butów, cholernie źle wyprofilowanych! Klnie się wtedy pod nosem, że to dlatego, że to nie Louboutiny, ale kiedyś, kiedy już będzie się seksi damą na maksa, znajdzie się i gentelman, co czerwonopodeszwowe ciżemki sprezentuje. 
Jak być damą, już kiedyś pisałam, w aspekcie jednak tylko stricte torebkowej, stąd moje rozwinięcie dzisiaj.
Na koncert, tydzień temu, maznęłam sobie usta szminką czerwoną, którą potem zjadłam wraz z bagietką czosnkową. Przez tą chwilę jednak czułam się wspaniale. Przez tą chwilę, gdy potem na obcasach ze skórki, weszłam w dziurę między płytami chodnikowymi, kwitując "kurwą". Taka byłam seksi. 



Ale leżeć i wyglądać też umiem :)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Medionalia 2012

Sobota nie może być od wypoczywania! Co to, to nie! Sobota miała być dniem rozwoju :)
Jako że rok temu nawaliłam kompletnie za sprawą gili po kolana, w gardle, w nosie, na bluzce... W tym roku jadłam czosnek już cały tydzień, a nuż! Udało się! Tylko lekko podziębiona w sobotę rano(dobrowolnie wstawać o 7- szaleństwo...) wybrałam się na moją uczelnię(gdybym za nią się stęskniła przez jeden dzień) na Medionalia 2012!



Imprezkę zaczęłam od odebrania identyfikatora, planu imprezy, kuponu na obiad(za darmoszkę mogłam zjeść kotleta schabowego...:)). Pognałam na aulę, gdzie miał odbywać się pierwszy panel dyskusyjny:

PR W ROLI OSKARŻONEGO CZY OSKARŻYCIELA?

Marzena Klimowicz-Sikorska – trojmiasto.pl, Wojciech Wężyk – Brandscope

Pozytywne spotkania dziennikarki Trójmiasta i pana Wężyka, specjalisty RP. Pogadanka była przyjemna, otwarta, pełna pytań, nawet(!) o lekko seksualnym zabarwieniu. Przekomarzania Marzeny Klimowicz o tym, jakie to hieny ci pr-owcy, pana Wojciecha, o ile to lepiej zarabia, a nic nie robi. Fajny klimat.

Drugi panel:

FELIETONIŚCI CZY SZANSONIŚCI?

Krzysztof Skiba (felietonista WPROST), Tomasz Żółtko (pieśniarz, poeta, felietonista)

Ogień i woda. Tak w kilku słowach można opisać Krzysztofa Skibę i Tomasza Żółtko. Spotkanie miało charakter conajmniej dziwaczny. Skiba ekstrawertyczny, Żółtko zamknięty i jakby lekko znudzony. Do tego połowa nie rozumiała na czym polega felieton, potwierdzając swoją niewiedzę zadawaniem kretyńskim pytań. 

Potem wciągnęłam ziemniaki z marchewką, pogadaliśmy sobie z innymi studenciakami dziennikarzami i pognaliśmy na warsztaty pisania interesującej recenzji z Tomaszem Rudzińskim, dziennikarzem Trójmiasta. Chciałam się spytać, dlaczego tak owy portal nie lubi się z Miastem Kultury, ale gryzłam język. Oj gryzłam. Gdy przyszedł czas napisania jakiejkolwiek recenzji, pożaliłam się panu Rudzińskiemu, że mam dziurę w mózgu i czy mogłabym, skoro mam pod ręką komputer, przeczytać jakąkolwiek recenzję, którą już napisałam. Włączam komputer, a tam- awaria systemu :)  No pięknie!
Gdy już włączyłam komputer, byłam szczęśliwa na tyle, by wzbudzić zażenowanie dziennikarza i było już za późno by przeczytać moje pseudo-recenzenckie wypociny. Poczytam sobie jednak dla wprawy relacje z imprez prowadzącego warsztaty, a co!

W niedzielnej części nie uczestniczyłam, bo inwazja gilów była za ogromna... 

A dziś! Ogrom wspaniałych wiadomości i pozytywna energia za pomocą piosenki:

http://www.youtube.com/watch?v=t1lxeJQpOwE&feature=relmfu


Bąbelki! Dobrej nocy! 

sobota, 17 listopada 2012

Koncert na cwaniaczka, czyli big-bitowa Ania Rusowicz

Ogrom rzeczy, w których chcę uczestniczyć jest ogromny, czasu mniej, a pieniędzy... NIEmniej( :) ) jednak czwartkowy wieczór już od jakiegoś czasu dla Ani Rusowicz.



Imprezka odbyć się miała w legendarnym Spatif-ie, obskurnym, bo legendarnym i legendarnym, bo  obskurnym. Jakieś czapki Mikołaja, stare dywany, kawałki firanek nad barem. No... kto, co lubi. Bilecików za trzy dyszki nie zdążyłyśmy kupić, ale  dycha więcej nas nie przeraziła! Stoimy na ciasnych schodach, mówimy ochroniarzowi, że nie kupiłyśmy biletów, bo strona nie działa, a on, że mamy iść kupić tam u starszego pana i poszłyśmy... od razu pod scenę! Kaśka niechętnie, ale ja jestem cwaniak i dusigrosz i hippis. Zachowanie wydawało mi się zgodne z ideologią koncertu, więc wiedziałam, że mi wybaczą w razie czego, dla bezpieczeństwa jednak rękę bez pomarańczowej opaski trzymałam w dole. Na początku, przynajmniej :)

Bo potem było wspaniale i  jeszcze lepiej! Zdejmowanie bluzek( zdziwienie, co? ), pióra, pot i śpiewanie razem "papapa". Ania tańczyła zupełnie, jak jej mama, perkusista był szalony, pan od dziwacznych retro organów lekko zawstydzony pierwszym koncertem, a obok mnie stał 20-letni chłopak z... PEJSAMI! Odstresowanie na maksa! Polecam dla wszystkich tych, którzy czują, że płynie w nich krew wolności, szczęścia i miłości. PEACE :)

Wiecie, gdzie teraz jestem?
 Na Medionaliach, imprezie dla studentów dziennikarzy, gadamy sobie właśnie ze Skibą o felietonach, a co! O tym już jutro :)

środa, 14 listopada 2012

Przysięgam!

Przysięgam, przysięgam, że jeszcze parę dni i znowu będzie coś nowego! Jak rzucę w cholerę prawo instytucjonalne,  psychologię, włoski i  miliony kretyńskich projektów. Jak już uporam się byciem perfekcyjną panią domu, jak wypumeksuje stopy i wyśpię się, będzie coś nowego! Mam dla Was parę fajnych nowinek, więc...

Miejcie się na baczności!

czwartek, 8 listopada 2012

Fenomen rzeczy prostych



Znacie ten wyjątkowy smak świeżego chleba z masłem? Lubicie spać? Po paru piwkach, albo setkach(jak kto woli) bawicie się do Boysów? W końcu- czytacie metro czekając na autobus? Bo wszystko to jest proste! I fajne!

Fenomen rzeczy prostych wynika, jak nazwa wskazuje, z prostoty. A wiecie, co to prostota? Źródło wiedzy podstawówkowiczów, studentów, księdzów, dziadka i tej sąsiadki z dołu, co zawsze w niedzielę daje w palnik (bo rzeczy proste aż nadto jej smakują) definiuje się na temat prostoty w  sposób  aż nadto ściśły! Matka nauki, Wikipedia mówi,  „Prostota jest właściwością, stanem lub jakością bycia prostym. Często oznacza PIĘKNO”. Czego chcieć więcej? Rzeczy proste są łatwo przyswajalne, nie trzeba się dwoić i troić, co oznaczają, ani udawać, że smakują, gdy nie smakują zupełnie! Są i fenomenalne rzeczy skomplikowane, podobno. Kawior jest PODOBNO pyszny. Ale to gdy wcinasz pajdę ciepłego chleba uszy Ci się trzęsą, gdy słuchasz Mozarta nie tupiesz nóżką, jak do„jesteś szalona”, aż Ci jest wstyd, ale jesteś szczęśliwy!

To wstyd cholerny lubić rzeczy proste, tym bardziej że z prostoty do prostactwa podobno krótka droga.  A prostactwo to brak dumy, godności i  niewybredność. Wystarczy więc z miną, jak podczas kolacji w pałacu prezydenckim, jeść ten wspomniany chleb. Myślę, że właśnie w ten sposób z niedobrych rzeczy(patrz: ser pleśniowy) zrobiono dobre.  Udając. Proste!





Widzicie:  http://natemat.pl/37435,miliony-sluchaczy-a-wciaz-budzi-wstyd-czy-disco-polo-to-obciach?

Jednak mam rację :) Idę odmóżdżających Kiepskich oglądać, a co!

piątek, 2 listopada 2012

Mistrz i Małgorzata: Nowicki i Domagalik

Uwielbiam czytać fajne wywiady.
Fajne wywiady to te, podczas czytanie których masz wrażenie, że trochę podsłuchujesz, bo rozmowa jest tak intymna.
Fajne wywiady to te, podczas czytania których gęba Ci się sama śmieje.
Fajne wywiady to te z fajnymi, mądrymi chłopami.

A że lubię mądrych chłopów...

Szczerze polecam wywiad z cyklu "Mistrz i Małgorzata" w gazecie  "Pani". W roli Małgośki, jak zawsze niezawodna Małgorzata Domagalik, w roli mistrza Jan Nowicki.


Małgorzata Domagalik:-Zaproponowałabym ci taką konwencję, żebyś potraktował mnie jak panią, która ciągle jeszcze chce wiedzieć, a Ty, żebyś za tymi drzwiami zostawił starca. 

Jan Nowicki:- Źle zaczynasz, bo mówisz, czego chcesz, a ja nie po to tu się zjawiłem. 

M.D.-Czyli ma być tak, jak ty chcesz. 

J.N.- Nie, pozwól, że skończę. Mój kolega reżyser, nazywa się Bajon, ma taką manierę nie do zniesienia, że mówi do aktorów: daj mi, daj mi. 

M.D.-Ale to właśnie ty mówisz: daj mi, a ja chcę się dowiedzieć. Tylko że jest problem, bo ty lubisz gadać z kimś, kto cię nie lubi, to dodaje ci skrzydeł, a ja cię lubię. Tak? 

J.N.- To fantastycznie. Ale mogę udawać, że mnie cholera bierze

M.D.-Chce Ci się udawać? 

J.N.-To mnie na moment ożywia, poza tym ja składam się z opowieści, sam nie wiem, gdzie jest prawda, a gdzie nieprawda. Prawda mnie nie interesuje, a zwierzanie się to już kompletnie. Nawet księdzu nie mówię prawdy, a co dopiero tobie czy sobie. 


I wiecie co owy Pan jeszcze powiedział? Że ludzie już nie wiedzą, co to"Mistrz i Małgorzata". Nieźle! :)


Ps. Kochani! Z niecierpliwością czekam na wpis Wioli Wabnic odnośnie spotkania na Festiwalu Progressteron. Byłam na jej wykładzie i ja, jako jedyna prowadząca bloga zadawałam pytania- będzie filmik- podobno :)

Udanego weekendu!

wtorek, 30 października 2012

Ukulturalnienie


Od czasu do czasu, a rzecz dzieję się zazwyczaj w weekend, mam ogromną ochotę ukulturalnienia. Tym razem nie poprzestałam na nadrabianiu seriali, czy przesłuchiwaniu youtube'a. Nie byłam nawet na koncercie. Tym razem( a właściwie tamtym, bo było to w sobotę 27 października ) zrobiłam coś o wiele bardziej kulturalnego.

Korzystając z okazji nabycia biletów za dwie dyszki udałam się do...  Bałtyckiego Teatru Tańca na(podobno) balet. Co musicie wiedzieć- kiedy już jestem na uczelni( a nie zdarza się to za często) ZAWSZE przechodzę obok owego teatru. Było więc to wydarzenie podwójnie ekscytujące :) Moja baletowa świadomość kończyła się na "Jeziorze łabędzim", "Czarnym Łabędziu"... i wiedziałam, że balet jest z Rosji. Wystroiłam się więc jak stróż w Boże Ciało i udałyśmy się z kulturalnymi kompankami w stronę Gdańska. 

Studentki są jednak cwane. Oprócz tego, że wybrały za cenę dwudziestu złotych aż trzy przedstawienia, owe spektakle posiadały  stroje Paprockiego&Brzozowskiego a muzykę(prócz Mozarta) Możdżera. Prestiż wzrósł więc do "plus sto do lansu".

Co do przedstawień- "Windows" to opowieść o psychodelicznej dziewczynie posiadającej problem z wchodzeniem w relacje interpersonalne, której życie toczy się za plecami, bo jednak zbyt psychodeliczna jest. "No more play"- nie zrozumiałam. "Six dances" WSPANIAŁA opera mydlana, rozśmieszająca na początku tylko mnie(to oczywiste, że powinnam być krytykiem sztuki, skoro w mig pojęłam koncepcję!!!), a potem całą salę. Nie tylko ze względu na tancerza w białych gatkach z przyklejonym kwiatem na przyrodzeniu, też dlatego, że kiedy stylizowani na okres baroku tancerze poruszali się z ich twarzy spadał biały puder(i podejrzewam, że nie był to zabieg celowy) :)

http://www.baltyckiteatrtanca.pl/

A potem, w celu odmóżdżenia i odkulturalnienia poszłyśmy do pewnej knajpki trochę zjeść. No i jadłyśmy lody. Temperatura minus sto.

Jakieś pomysły na tą sobotę? 


środa, 24 października 2012

Logika porzuconej kobiety


Zwykła ona, zwykły on. W tej swojej zwykłości, przeplatanej codziennością i prozą życia oraz mieszkania razem, zmęczyli się oboje. Zamęczyli się cholernie.  Ona, poprawnie zadbana, ale piękna dziewczyna, gdzieś w gonitwie między uczelnią, a pracą zapominała o sobie. Trochę swoje pasję zaniedbała, a talent miała, trochę i pośladki zaniedbała, bo przecież chłopa miała. Więc owy chłop jako słabsza płeć i jej przedstawiciel, dziewczynę rzucił. Zbyt się zamęczył codziennością, zwykłością jej pośladków, swetra w niedzielne popołudnie, czy tym, że ona już nie ma pasji, chociaż sam był nudny, jak flaki z olejem. I 80 % polskich mężczyzn
Na tym etapie zaczęła się rewolucja. Porzucona zaczęła biegać, malować się, inaczej czesać. Stwierdziła, że jednak może warto zapoznać się z trendami modowymi jesień 2012, zacząć znowu realizować się w czymś o czym zapomniała. Porzucona nie jest osobnikiem odosobnionym. Pamiętacie Judytkę z "Nigdy w życiu"? Nagle i szminką czerwoną usta maluje i dom wybuduje na wsi! A na forach, jak grzyby po deszczu, pojawiają się posty, o tym, jak pokazać mu, że jeszcze będzie z niej laska, że jednak nie jest nudziarą i interesuje się filmem. Wszystkie chcą przejść jakąś wspaniałą przemianę po rozstaniu, które podobno jest wyzwalającym doświadczeniem, jak pokazanie środkowego palca nauczycielom przez Agnieszkę Chylińską.
Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że porzucone nie robią  tego dla siebie. Chłopom pokazać chcą, że są warte i że oni byli niewarci tego, że „zrezygnowały z siebie”. Teraz rezygnują z tego, czego naprawdę potrzebują(zastanowienia się nad sobą, etapu żalu po stracie) byleby znowu je zauważył. Kiedyś rezygnowały z siebie, by czas z nimi spędzić, teraz rezygnują z siebie, by zostać zauważone przez nich. Logika porzuconej, „wyzwolonej” kobiety.



Wiecie, że Balzac napisał książkę "Kobieta porzucona"? Podobno jest to studium psychologii kobiecej. Muszę to przeczytać podczas "czasu dla siebie" i udawania, jaka jestem zajęta. Ot, logika kobiety w związku.

Ps. A co robiłam w zeszłą sobotę? Coś, co sprawiło, że blogowanie ma jeszcze większy sens! Podpowiedź: Progressteron. Wiola Wabnic. Wykłady, rady i pogadanki.


O tym, już niedługo :)


poniedziałek, 22 października 2012

Piękny weekend

Piękna jesień!

W sobotę plaży ludzie biegali na bosaka, słonko grzało, a ja leżałam na piasku porządkując w głowie wszystkie myśli po spotkaniu z pewną panią ze środowiska blogerskiego, o czym już niedługo :)


Tymczasem wspominam.











...i ubolewam, że znowu tydzień pracy, szkoły, wstawania wcześnie i innych głupot! 

Byle do weekendu :) 

sobota, 20 października 2012

Wspaniała Kari Amirian

Uwielbiam jesień. Wysyp płyt, koncertów i ogrom kulturalnych wydarzeń!

Wczoraj spędziłam wieczór w Uchu. Do Kari Amirian podchodziłam sceptycznie, lubię raczej muzykę energetyczną, dająca kopa, a nie smęty i swawolki(nie ukrywam, takie miałam wrażenie po przesłuchaniu paru piosenek). Do koncertu przekonało mnie jednak porównanie Kari do Bjork i opis "połączenie indie pop z alternatywą" oraz Kasia(dzięki!)

Pomyślałam, że może na żywo będzie inaczej?

fot.Martyna Galla

Oj było! Przepięknie ubrana Kari Amirian, w bluzce inspirowanej stylem indiańskim i skórzanych spodniach, CUDO! Wyglądająca mniej więcej tak:

fot. ishootmusic.eu

Przeskromna, wspaniale wprowadzająca w klimat. Sama muzyka- ogromnie naturalistyczna(można było usłyszeć... uwaga! skrzydła ptaków!:)) Bębny, skrzypce, organy, wiolonczela, bas. Niesamowita energia, klimat stworzony przez brak przerw między piosenkami i charyzmę samej Kari, która całą publiczność "zmusiła"(a my się chętnie poddaliśmy) do powstania i klaskania. W tle specjalnie przygotowane wizualizacja kolektywu Wooom. Wiecie co było w tych animacjach? WILK, na przykład.

Kari, dzięki!

Moje ulubione <3

wtorek, 16 października 2012

Z serii: Klasyki(i nie tylko!) literatury: Oskar i pani Róża


Jak w dziesięć dni zostać zarówno nastolatkiem, jak i starszym panem? Tak, jak Oskar!



Oskar jest 10-latkiem mającym białaczkę.  Śmierć jest czymś oczywistym, z czym trzeba się zmierzyć, chociaż jest to zadanie bardzo trudne nawet dla dorosłych. W związku z tym relacja rodzice-dziecko jest zaburzona, w końcu jak  bez skrępowania mówić o uczuciach, kiedy wiesz, że ktoś najbliższy niebawem odejdzie bezpowrotnie? Co dziwne, chłopiec radzi sobie z sytuacją o wiele lepiej. No może z pomocą pewnej starej pani...
Róża, starsza pani i  podobno była zapaśniczka, próbuje przekonać ateistę Oskara, że może warto byłoby nawiązać kontakt z Bogiem. Jeszcze bardziej absurdalne- kontakt listowy, na adres... no właśnie na jaki adres? Chłopiec jednak podejmuje wyzwanie, a w każdym liście opisującym dzień zawarte jest metaforycznie aż dziesięć lat! W takim właśnie tempie Oskar traci siłę i witalność życia. Chłopiec opisuje pierwszą noc z 10-letnią narzeczoną, to jakie ma uczucia będąc czterdziestolatkiem, czy w końcu jak się czuję będąc staruszkiem u progu istnienia. Właśnie te zabiegi sprawiają, że  powieść nie jest aż tak bardzo smutna, czy przygnębiająca. Potrafi rozśmieszyć, mimo że cały czas myślimy „Hej, Ty tam u góry! Odpowiesz mu na te listy?” z cichą nadzieję, że jednak nie...
Krótka powieść o tym, jaką ogromną wartość ma życie, jak trudno czasem mówić o uczuciach,, oraz o tym, że dzieci rozumieją więcej, niż nam się wydaje. Kolejny fenomen Schmitta.

"Dojrzewanie to jest naprawdę syf! Dobrze, że przechodzi się przez to tylko raz."

"Jak ma się osiemnaście lat, to nie wie się, co to zmęczenie."

"Tak to już jest z człowiekiem, że na starość nie za bardzo lubi podróżować."

"Byle kretyn może cieszyć się życiem w wieku dziesięciu, dwudziestu lat, ale kiedy człowiek ma sto lat, kiedy już nie może się ruszać, musi uruchomić swoją inteligencję."

"Jut­ro, Pa­nie Boże, jest Boże Na­rodze­nie. Nig­dy nie ko­jarzyłem, że to są Two­je urodzi­ny. [...] Te­raz, kiedy już jes­teśmy kum­pla­mi, co chcesz dos­tać ode mnie na urodziny?"

Co do dzieci... Zerknijcie na blog: http://ksiazkinaczacie.blox.pl/html . Pisany przez 12-latka blog, który w rankingu magazynu "Press" zajął trzecie miejsce na najciekawsze blogi o książkach! Wiecie jaką ma taktykę oceniania? Jeśli powieść była naprawdę bombowa, daje jej 7/7 bomb. I co? Dzieciaki to są jednak mądre! 




poniedziałek, 15 października 2012

Weekendowe jedzenie

Kto mnie zna, ten wie, że weekend nie ma sensu bez jedzenia!









A teraz już tylko herbata, cytryna i miód. Choroba nie zna granic. Ciao!

piątek, 12 października 2012

Za długi tydzień, dajcie weekend!

Z utęsknieniem czekam na jutrzejszy dzień, gdy (na szczęście) już po godzinie dwunastej, będę mogła wybiec na główną ulicę miasta i gębę cieszyć, że szaleństwo uczelniano-pracowe się skończyło. Wstawanie poranne, torba, która rwie się od nadmiaru jedzenia, włoski "picollo test" z powtórzeniem wszystkich czasowników poprzedniego roku, prezentacja z przedmiotu, którego nazwy nie pamiętam, bo inne są zbyt podobne- także merytorycznie! 

Kilkanaście godzin poza domem, nawet mnie potrafią wymęczyć, a na wzrost odporności przy wykończeniu nie pomaga ani kasza jaglana, ani olej lniany. Skapitulowałam nawet z czosnkiem, nad czym bardzo "ubolewa" mój ukochany :)
Przede mną- całe dwa dni błogiego lenistwa. Mam na nie plan, a jakże! Biblioteka, która muszę odwiedzić koniecznie jutro, bo dostanę kolejną karę, chyba że jak w dwóch poprzednich przypadkach zmienię ją na inną, nie informując o tym, że nie zapłacę kary. Byłoby szkoda, bo jest i blisko i wszystkiego pod dostatkiem, więc planuje "Buszującego w zbożu", "Władce much", albo jeszcze inny literacki rarytasik do nowej serii.


Wiecie, że istnieją pięknie biblioteki? :O


Potem gdyńska, stara , zimna, śmierdząca, ale jakże klimatyczna hala, by zakupić dynie, paprykę, pietruszkę, fasolę, groch i inne. Trzeba w końcu zrobić zapasy na kolejny tydzień, by mieć co pakować w małe pojemniczki, z których śmieją się wszyscy porównując mnie(kobieta, młoda) do Ibisza(chłop, stary)!




Małe sobotnie sprzątanie,  które jest swoistym rytuałem w sobotnie popołudnia w polskich domach, by potem... Chillować z dziewczynami, winem, filmami, jedzeniem, winem, jedzeniem.

Niedzielę trochę odchoruję z rana wraz z kacem, a potem... Potem nie wiem. Porobię nic. W nicnierobieniu jeszcze dwa tygodnie temu byłam MISTRZYNIĄ! Zbiorę siły na kolejny tydzień, którego intensywność jednak bardzo lubię. Czuję, że żyje, a i dzień z telewizorem doceniam bardziej. Rozumiecie to? Z telewizorem :O

Kochani! Namówiłam pewną panią, zwaną przeze mnie "Martuszką", aby narysowała dla bloga pewien rysunek, który już na dniach(mam nadzieję) zawiśnie zamiast kałamarza z piórem!  Na dniach recenzja kolejnej kultowej, moim zdaniem, książki. W tygodniu... felieton o tym, jak baby zaczynają chodzić na siłownię, golić nogi i przechodzić jakąś wewnętrzną przemianę rozwojową, gdy tylko chłop je rzuci.  Musicie zajrzeć!

Udanego weekendu!

niedziela, 7 października 2012

Z serii "Klasyki(i nie tylko!) literatury": Śniadanie u Tiffany'ego

Nie wiem, jak inne panie, ale ja mam tą słabość, że po przeczytaniu pewnych książek o kobietach, chce być, jak one. Tak było z Czarownicą z Portobello, panną od "Czekolady", jak i Holly Golithly ze "Śniadania u Tiffany'ego". Tym bardziej, że ostatnia ma dokładnie tyle lat, co ja! Kocham kobiety!

Krótka powieść Truman'a Capote'a opowiada o młodej dziewczynie mieszkającej w NY w latach 40-tych. Wtedy mężczyźni byli gentelmenami i nawet panie do towarzystwa traktowali z klasą. Holly więc miała szczęście. Swoim uśmiechem, gracją i kapitalnymi tekstami rozbrajała młodych, starych, średnich, wzbudzając nienawiść wśród kobiet, szczególnie starej, grubej sąsiadki z dołu, u której wynajmowała mieszkanie, gdzie robiła całonocne imprezki. Mając rudego bezimiennego kota, grywała na gitarze, czego nauczył ją mąż, za którego wyszła mając lat 14-naście, a od którego potem uciekła. Przecież wtedy była dzieckiem, to nie było prawdziwe małżeństwo! Staruch się w niej zakochał na zabój, z resztą jak wszyscy. W gronie uwielbiających ją mężczyzn jest i, nazywany przez nią Fredem, Paul, pewien pan mieszkający w tym samym budynku, co ona. Ten, początkowo jej nie cierpiąc, zakochuje się w niej szaleńczo i z ciężkim sercem pozwala jej na ucieczkę. Czemu uciekła?

"Tego wieczora zdjęcia Holly znalazły się na pierwszej stronie wieczornego wydania »Journal-American«, a następnego ranka trafiły do »Daily News« i »Daily Mirror«.(...) Oto, co mówiły nagłówki: DZIEWCZYNA DO TOWARZYSTWA ARESZTOWANA W ZWIĄZKU ZE SKANDALEM NARKOTYKOWYM (»Joumal-American«), AKTORKA ARESZTOWANA ZA SZMUGIEL NARKOTYKÓW (»Daily News«), SZAJKA HANDLARZY NARKOTYKAMI ROZBITA, AKTORKA W ARESZCIE (»Daily Mirror«). "

[Mediasat Poland, 2004; Kolekcja "Gazety Wyborczej"]


Ich niesamowita relacja, wyglądała zarówno tak:


Holly: Wie pan, co to jest wściekła chandra?
Paul: Rodzaj depresji?
Holly: Depresję masz wtedy kiedy przytyjesz lub za długo pada. To zwykły smutek. Wściekła chandra to potworna rzecz. Nagle odczuwasz nieuzasadniony lęk. Pan też je miewa?
Paul: Pewnie.
Holly: Dla mnie jedynym ratunkiem jest wsiąść w taksówkę, i pojechać do „Tiffany'ego”. Od razu się uspokajam. Tyle tam spokoju i godności. Nic złego nie może się tam zdarzyć.


Jak i:


Paul: Kocham Cię!
Holly: Dzięki.




Warto przeczytać! Dla zabawnych dziecinno-kobiecych  tekstów, inspiracji oraz by kolejny raz porównać książkę do filmu. Wiedzieliście, że rolę Holly miała zagrać Marylin Monroe? Charakterologicznie może i podobne, ale mimo całej mojej sympatii do MM, kurde jak dobrze, że wybrali Audrey Hepburn!

Chcąc zatrzymać Holly, ubieram baletki, rurki i golf! Zapaliłabym nawet tą śmieszną fajkę, gdybym paliła. Chociaż właściwie, kiedy robić głupie rzeczy, jak nie wtedy, gdy się jest młodym?

Udanej niedzieli!


Ps. Mam nadzieję, że podoba Wam się nowy wygląd. Pięć miesięcy zajęło mi to, aby nauczyć się obsługi "Projektanta szablonów"... :)

piątek, 5 października 2012

Jak pokonam jesień!



Dzień zapowiadał się całkiem optymistycznie. W ramach niewyspania zrobiłam sobie przedwczesny weekend rezygnując z powrotu do rzeczywistości, jakim jest dla mnie konieczność pojawiania się na uczelni. Słonko ładnie grzało, a ja gdzieś między firanką, a zasłonką widziałam pomarańcz, żółć i czerwień liści. W ramach dogadzania sobie na pierwsze śniadanie zjadłam ciasto, na drugie(które było jakieś... 10 minut później) świeże bułki, po które nie musiałam sama iść, więc ich ranga świeżości i wspaniałości wzrasta ponad skalę! Było więc jak w reklamie Biovitalu, czy innego lekarstwa reklamowanego z polską wspaniałą jesienią w tle. A potem... Rozpadało się rujnując moją wizję wspaniałego piątku doszczętnie. Przypomniałam więc sobie, że muszę zrobić projekt na zajęcia, których nazwy nie pamiętam, wieczór spędzę w pracy( a jakże inaczej), a cały weekend samotnie, bo wszystkim bliskim zachciało się Warszawki, czy to w postaci dzikich, tanecznych pląsów, czy jakiegoś tam SGH. Walka jednak ma sens, wmawiałam sobie. Próbując pokochać jesień zrobiłam to od strony... kulinarnej oczywiście. Makaron z dynią w sosie śmietankowym z gałką muszkatołową i parmezanem? Minus jeden do depresji. Świeżo zebrane orzechy włoskie idealne do owsianych ciasteczek? Minus dwa. Szarlotka z jabłkami z dziadkowej działki? Minus pięć. Herbata, cytryna, miód, goździki! Małe zakupy w lumpeksowym raju? Jestem w niebie! 

W kieszeni mam jeszcze jutrzejszą jajecznicę z kurkami nazbieranymi przez tatę(jest ich aż 5!), więc..
Jesienio, pokonam Cię, więc spieprzaj z tym deszczem i dawaj słońce! 


środa, 3 października 2012

Sekrety Moniki Olejnik

Wieczór spędzam czytając wywiad z Moniką Olejnik. O tym, ile ma szpilek, dlaczego żałuje posiadania tylko jednego dziecka, bieganiu, groźbach od jednego z Kaczyńskich i innych rzeczach. Dla niej dziennikarstwo to codzienność, pasja i sposób życia. Szczerze podziwiam, czerpiąc inspirację! 

Pyta Tomasz Jastrun, odpowiada blondyna:




Ps Transport publiczny i ilość okienek pomiędzy zajęciami sprzyjają! Jestem już na setnej stronie powieści, o której napiszę w niedzielę, w serii "Klasyki(i nie tylko!) literatury". Macie pomysł na kolejną, wartą przeczytania książkę? KAŻDY pomysł(nawet "Kubuś Puchatek") się przyda! Planuję klasykę literatury(uwaga!) erotycznej, Dostojewskiego odkładając na święta, których nie mogę się już doczekać. Ciasteczka, cynamon, prezenty, pierogi, pierogi, pierogi...
Wracając do rzeczywistości: Na blogu będzie  więcej linków do ciekawych tekstów, wywiady, które warto przeczytać, relacje z tematycznych imprez. Plan wygląda świetnie, więc... trzymać kciuki za motywację, zaglądać częściej i komentować(nie tylko mój rzekomy brak talentu) ;)

niedziela, 30 września 2012

Z serii : Klasyki (i nie tylko!) literatury: Lot nad kukułczym gniazdem

Co dziś może wydawać się niemożliwe, kiedyś było normalnością. Za co dziś otrzymałbyś najwyżej współczucie, za to kiedyś wsadzili by Cię do szpitala psychiatrycznego.
"Lot nad kukułczym gniazdem" to powieść właśnie o tym. W "wariatkowie" życie toczy się powoli, bardzo schematycznie według zaleceń pewnej siostry, zwanej przez wszystkich Wielką Oddziałową. Owa pani, co prawda, zgodnie z tamtejszymi metodami leczniczymi, ale niezgodne z jakimkolwiek współczuciem, czy empatią, wysyła chorych na specyficzne zabiegi. Faszerowanie tabletkami? Owszem. Podłączanie do prądu w celu uspokojenia pacjenta? Szereg upokarzających posunięć mających obnażyć człowieka z resztek godności? Czemu nie! Grzebanie szpikulcem w mózgu dostając się tam przez oczodoły, by pacjent stał się zupełnie nieemocjonalny? Tylko w "uzasadnionych" przypadkach.
Udający głuchoniemego wielki Indianim, zwany "Wodzem" jest narratorem. To właśnie niemu zawdzięczamy klasyfikację pacjentów na "ludzi-rośliny", chroników i okresowych. Opisując wszystko z najmniejszymi szczegółami, przeplatając to z opisami dawnego życia w indiańskiej wiosce, nie przegapia największej rewelacji oddziału- nowego pacjenta. Kolejnym nabytkiem Kombinatu(tak Wódz nazywa całą machinę  rządzącą światem) jest McMurphy. Dziwkarz. Tu popije, tam kogoś pobije, zdrowy chłop ze wsi, w czapce na głowie, który przeszkadzał społeczeństwu, więc po bezskutecznych wycieczkach w więzieniu wysłali go tu- do "czubków", jak sam mówi. Sytuacja jest dla niego komiczna- głuchy Indianin, Chartes powtarzający ciągle "pierdolę żonę", wiecznie zmęczony Pete, chorobliwy czyścioch Maternick i inni z wesołej ferajny, którzy na początku podchodzą sceptycznie do jego zachowań, by potem całkowicie się do niego przekonać. Na oddziale zaczęła się wojna. McMurphy konta Wielka Oddziałowa, jedna bitwa przegrana, inna wygrana. Sprośne żarty przeciwko wielkim cyckom... Co prawda, rewolucjonista jest trochę zbity z tropu, kiedy dowiaduję się, że właściwie z wszystkich pacjentów szpitala, on jako nieliczny nie jest tu dobrowolnie, ale... Czy to go powstrzyma?
Autor, Ken Kesey, powieść napisał po pewnym okresie czasu pracowania w właśnie takim miejscu. Jest to książka niezwykle poruszająca, ale też ZABAWNA! Sceny dokuczania oddziałowej- znakomite! Kreatywność pacjentów w poszukiwaniu czegoś, czym można by się upić podczas nielegalnej imprezy z dziwkami- niesamowita! Niektóre sceny napisane są pod wpływem LSD, a sam opis reakcji człowieka po elektrowstrząsach-jak najbardziej prawdziwy(by nadać autentyczności powieści, Ken Kesey, poddał się temu zabiegowi!). Niektóre postacie fikcyjne, niektóre, jak najbardziej prawdziwe. Tego nie warto przegapić! Mówię to ja- osoba, która parę dni temu, w akcie desperacji wyrzuciła koszulkę przez okno, by potem łączyć taśmą trzy miotły, a gdy to nie wystarczyło... Wchodzić w balerinach i trenczu na choinkę. :)

Wieczór spędzę nadal w "kukułkowym" klimacie(słowo "cuckoo" w angielskim znaczy obok kukułki, również wariata), tym razem oglądając ekranizację tej książki. 


W kolejnej odsłonie serii "Klasyki(i nie tylko!) literatury" coś znacznie lżejszego, ale także mającego ekranizacje. Zagadka: Najsłynniejsza dama do towarzystwa, kilkadziesiąt lat wstecz i śniadanie. Wiecie już? No i może... baleriny.


czwartek, 27 września 2012

Nowa seria: Klasyki(i nie tylko!) literatury

Zbliża się ogromnymi krokami rozpoczęcie roku akademickiego. Jako że czytanie książek jest obok spania i jedzenia, jedną z czterech(ostatnia zostaje tajemnicą;)) moich ulubionych czynności, a podczas ciężkich dziesięciu miesięcy "studiowania", często nie ma czasu na buszowanie między stronami, postanowiłam zmotywować się nową serią :)


Jesień, na szczęście, sprzyja czytaniu. Przygotujcie więc:

  • hektolitry herbaty z miodem, cytryną i sokiem imbirowym(zamienne malinowym)

  • ciepłe skarpety

  • wełniany koc(albo trzy)

  • wyłączony telefon, facebook, odcięte kable od domofonu... ;)

  • ogrooooooooooooooom książek!(lub na początku jedną, którą uwielbiacie, lub dawno chcieliście przeczytać, by jeszcze łatwiej wciągnąć się w książkowy maraton)


Zaczynamy z klasyką literatury- "Lot nad kukułczym gniazdem". Recenzja już w niedzielę wraz(z miejmy nadzieję, że to się uda!) przepisem na genialny syrop do herbaty, lub przynajmniej rada, jak obrać imbir, będący jego jednym ze składników.






wtorek, 25 września 2012

Feministyczna propaganda

Kochani!

Wszystkim, którzy zaglądali tutaj podczas mojej, jak dotąd najdłuższej nieobecności,


a teraz zapraszam do czytania o czymś, co już jakiś czas chodzi mi po głowie!


W dobie dobrze zarabiających kobiet, idących w parze z coraz to bardziej niemęskimi mężczyznami, rzecz dzieję się dziwna. Istna rewolucja. Na nic dawne walki sufrażystek, na nic bzdurne parytety. Kobiety, o dziwo, już nie chcą równouprawienia, nie tylko z przyczyny jego źle pojmowanej definicji.
Pierwszym sygnałem była Magda. Studiując męski kierunek na męskiej uczelni, dziewczyna gotuje najwspanialszą pomidorową na świecie, podczas gościny zawsze częstuje rarytasami, o jakich nawet ja nie nie miałam pojęcia. Uwielbia też odprowadzać siostrę do szkoły, mając z tego wielką frajdę. Właściwie to jednak chciałaby być Panią Domu, ale sama stwierdza, że to zupełnie niedzisiejsze. Ma więc wyrzuty sumienia, które skutecznie z inną grupą łasuchów próbujemy jej wybić z łba, ale rzecz nie jest prosta. Nie jest fajnie być gospodynią, chociaż i mi czasem śni się to po nocach. Chciałabym robić imprezki rodem z włoskich filmów, być taką "mammą", byle by nie grubą. Jednak chyba nie można być chudą mammą, więc na razie odkładam marzenia na czas bliżej nieokreślony.
Pędy do stwarzania ogniska domowego nie biorą się bynajmniej z mody na polską Perfekcyjną Panią Domu, Małgorzatę Rozenek. Ta pani mogłaby być panią domu zakładu psychiatrycznego, bo spać nie potrafi, jak obrazek jest przekrzywiony, a i wannę w sukience potrafi szorować. Istna wariatka, której dali program w telewizji, ale żyjąc w zgodzie ze swoimi marzeniami, pisanie doktoratu odłożyła na kiedyś, albo nigdy, mając w perspektywie dożywotne uczenie Polek, jak sprzątać kible. Istny raj.
Powrót do korzeni bierze się z czegoś innego. Kiedy feministki stwarzają tak nieprzyjemne wrażenie, jak Manuela Gretkowka, czy Kazimiera Szczuka, nie dziwota, że już nie chcemy być feministkami. Chcemy dostawać kwiaty chociażby na Dzień Kobiet, bez kretyńskiego tłumaczenia, że to komunistyczne święto(co jest nieprawdą, wystarczy poczytać odrobinę chociażby wikipedii, by dowiedzieć się prawdy), męskich mężczyzn(którzy dobrze rozumieją słowo"partnerstwo"), przepuszczania w drzwiach i noszenia na rękach. Przy tym możliwości wyboru sposobu na życie i  prowadzenia autobusów przez rozważniejsze kobiety. Musimy za to sprzątać, gotować, mieć dzieci, być prezesem(bo każdy pamięta, jak śmiali się z "ministry"), mieć przyjaciółki, hobby i niezłe pośladki. Wolę chcieć, niż musieć, ale teraz nie mam już wyjścia. Równouprawnienie.


Odsyłam do książki Janusza Wiśniewskiego "Zespoły napięć" oraz tekstu: http://www.charaktery.eu/psycho-tropy/5894/Samice-Alfa-i-Omega/ :)



Chcę też przy sobie mądrych kobiet, śmiejących się z siebie :)

wtorek, 4 września 2012

Monitoring osiedlowy


Maslow, ten od piramidy potrzeb ludzkich miał jednak rację. Skoro on, te parę lat temu wiedział, że człowiek potrzebuje zarówno poczucia przynależności, jak i bezpieczeństwa to musi to być prawda. W związku z tym, chyba tą właśnie ideą kierują się obserwatorzy, zwani przeze mnie monitoringiem osiedlowym. W skrócie: po prostu babcie wyglądające z okna i obserwujące wszystko. Co, jak, kto z kim, za ile i czemu, po co i kiedy.

Babki mają jednak niezłe przygotowanie do akcji. Podkładając poduszki pod swe schorowane ramiona, zabezpieczają się przed ewentualnymi odleżeniami(wszakże... obserwując potrafią nie godzinę i nie dwie- nawet sześć!). Wierzą jednak one, że ich obserwacja ma cel, o czym wspominałam wcześniej. Wprowadzają swoistą  aurę bezpieczeństwa, ich zdaniem oczywiście. Widzą podejrzane typka, tego chuligana, co do córki Malinowskiej przychodzi, a „do widzenia” w sklepie nie mówi. Zauważają, że ta panna, spod dziesiątki, zawsze w środy odwożona jest przez podejrzanego w czarnym aucie i inne ceregiele tego typu. W razie, gdyby się coś działo- stoją na straży prawa i pilnują bezpieczeństwa lepiej niż niejeden „groźny pies”. Zadzwonią na „milicję”(chyba, że wcześniej z wrażenia dostaną zawał), a pan policjant pochwali je, że tak szybko zareagowała i kolejna potrzeba(tym razem uznania) załatwiona!

Przy czym oczywiście, oglądając świat utwierdzają się w przekonaniu, że należą do społeczeństwa, są nawet jego integralną częścią. Uczestniczą we wszystkich ważnych wydarzeniach osiedlowych, rodzinnych, małych i wielkich tragediach osobistych sąsiadów, o których wiedzieć nie powinny, a wiedzą. Przynależą do tej małej grupy ludzi, zbioru przypadkowych osób, niemających ze sobą pozornie nic wspólnego, a jednak tak wiele.

Babcie w obserwacji samorealizują się. Tak, tak. I tą potrzebę załatwiają poprzez okienne podglądanie, chociaż może się to wydawać śmieszne. Problem jest tylko jeden- przez te parę godzin spędzonych we framugach, zapominają o najważniejszej Maslowskiej potrzebie- fizjologicznej. Jeśli myśleliście, że pampersy dla dorosłych są dla chorych... Przykro mi, byliście w błędzie!

A my, młodzi ludzie, mamy łatwiej. Wchodzimy na fejsa i mamy już to swoje internetowe „okno na świat”, wiedząc o każdym wszystko. Kto z kim, kiedy, czemu i po co.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Praktyka!

Praktyka czyni mistrza, a niejeden uczeń mistrza przegonił! Ćwiczę więc pisanie tu i tam, gdzie się da, na portalach nieznanych nikomu, mając jednocześnie cichą nadzieję, że kiedyś, kiedy będę już stara(ale nie pomarszczona!), będzie robić wrażenie praktyka odbywana właśnie tam... :)






Już tylko osiem tekstów na tym portalu, potem jedynie miesiąc samodzielnego wstawiania tekstów i(uwaga!) dostanę identyfikator ich dziennikarza! Robi wrażenie... 

czwartek, 23 sierpnia 2012

Kultura picia


Grupka przyjaciół zebrała się, by świętować okazję zacną. Urodziny jednej z panien to nie lada impreza! Schłodzone wino musujące, a'la szampan, zostało wchłonięte szybko, można by powiedzieć nawet bardzo. Potem kolejna urodzinowa butelka, tym razem z zawartością w kolorze różowym. Tutaj jubilatka zrobiła wielki błąd. Chcąc pokazać jakże wielką wdzięczność za prezencik( mimo że nawet osobie, która prezent dała, wino nie smakowało...) dwoma szybkimi ruchami, w porywach trzema, napełniła żołądek trunkiem z kotem na butelce. Zakończyli „beforek” ogórkami kiszonymi, które były swoistym wstępem do dalszej, jakże niespodziewanej części wieczoru.

Już idąc główną ulicą miasta mieli niezły humorek. Jakieś takie żarciki, z kategorii „nieśmiesznych, ale śmiesznych tylko dla pijanych...” przewijały się gdzieś między zerkaniem w okna wystawowe, a przystankiem w sklepie o nazwie płaza. Tam zaopatrzyli się w inny rodzaj alkoholu, zwanego browarem. Nielegalnie przeszli więc do głównego miejsca imprezy, a mianowicie... Do wspaniałej, studenckiej, retro knajpy, gdzie wódka kosztuje całe... 4 złote! Jeszcze promocja była- jak się kupiło dziesięć, to 2 złote zniżki! Zaoszczędzili więc całe dziesięć złotych, bo owej wódki kupili(w sumie) 2 litry. Na trzech(niepijący, robiący masę żółnierzyk, dwudziestoletnia, stara dupa podczas menstruacji i barman, który nie wie, że od wymieszania paru rodzajów alkoholi się rz... wymiotuje)

Cytrynówka, miętówka, miodówka, orzechówka, grejfrutówka(jakkolwiek się to pisze) i inne wynalazki z 32 % alkoholem w składzie, skutecznie wybiły towarzystwo z rytmu. Jeden zasnął na ulicy, ktoś inny miał syndrom sprzątania wymiocin butem, a trzeci skutecznie przeraził mamę swoją nietrzeźwością!

Na szczęście, w towarzystwie znalazły się dwie wspaniałe duszyczki skutecznie ratując ekipię z opresji i jednej z duszyczek chłop, co rano do roboty wstawał, a po zachlane towarzystwo przyjechał. Autem! Ryzykując zabrudzeniem albo koniecznością całowania się z którymś z panów. Tak, tak... takie mają pomysły dwudziestoletni ludzie, o czym przekonała się pierwszy raz w życiu dziewczyna, która jeszcze pare dni temu była niewinną nastolatką.



Lub inne słynne zdanie"ze mną się nie napijesz? ;)


piątek, 17 sierpnia 2012

Damą być


Mimo że od czasu dłuższego towarzyszy w życiu mi jedna osoba, za każdym razem kiedy ma katar, prosi mnie o chusteczkę. Ja, jako że kataru nie mam nigdy, a niezwykłą umiejętność do ubrudzenia się czymkolwiek do jedzenia nie uważam za wystarczająca, aby zagracać moją torebkę, rozczarowuje ową osobę i odchodzi z kwitkiem. Nie jest jednym z tych, co to katar połkną, albo niczym żurki spod monopolowego zatykając jedną dziurkę, drugą wydzielinę usuną. Pędzi więc, na łeb na szyję, do innej dziewuchy w towarzystwie, bo pewnie chusteczkę ma. I ma, bo jest damą.

Prawdziwa dama ma więc w torbie chusteczki np. na wypadek pewnego delikwenta, co ma katar, albo gdy ktoś sobie palec rozetnie nożykiem do listów, czy dlatego, że w toaletach publicznych papier ma podejrzane pochodzenie. Nosi też  grzebienie, by grzyweczkę przeczesać w momencie każdym, potarganego kitka ujarzmić, bo damie nie wypada kołtuna mieć na głowie. Jeszcze ktoś pomyśli, że i w środku, znaczy w głowie, bajzel jest. Gdyby ciśnienie niskie było, albo za wysokie, warto mieć ze sobą parę tabletek przeciwbólowych. Nawet, kiedy upał i żar się z nieba leje, może być(przecież to jest OCZYWISTE!) urwanie chmury, więc opcję są dwie- albo parasolka, modna jakaś, w kropeczki, groszki lepiej, albo... wykonany z siatki płaszczyk(gdyby przy urwaniu chmury było tornado i gwizdnęło nam parasol). Nawet jeśli menstruację ma regularną nosi i tampony i podpaski, udowadniając przy tym przezorność innym nie-damom. Lusterko, na wypadek makijażowych poprawek szminką, którą wyjmuję z jednej z dwóch kosmetyczek. W drugiej- wcześniej wspomniane tabletki, tampony, plastry, bandaż, temblak, może kule...? Chcąc być jak bohaterki Seksu w wielkim mieście, światowe takie i zabiegane, nosi notatniki, a wraz z nim parę długopisów, możliwe, że na każdy dzień tygodnia inny kolor. Wiadomo, że damy nie nocują poza domem, ale znam i takie, co noszą ze sobą majty i szczoteczkę do zębów...

Damy czują się więc damami w 100 procentach! Mają wszystko, co NIEZBĘDNE do życia, zaskakują przystosowaniem do każdej sytuacji, są takie przezorne i ubezpieczone. Problem tylko w tym, że nosząc takie wielkie torby wyglądają jak wielbłądy, a nie damy. Co by było, gdyby miały dzieci a wraz z nimi kredki, soczki, jabłuszka, pieluchy, mokre chusteczki...? Nie... damy chyba dzieci nie mają. Najwyżej łasiczki. 


wtorek, 14 sierpnia 2012

Tymczasowe zajęcia

Jakże długa przerwa spowodowana była nie tylko lenistwem! Pomijając fakt, że dziesięciolatki potrafią być absorbujące, koleżanki z pracy chorują nie wtedy, kiedy mogłyby, a biuro podróży upadło wraz z moją wycieczką do Czarnogóry na czele... ;) Intensywnie przeżywam ostatnie dni nastu lat, przeplatając pisanie gdzieś między Żubrówką, a przypominaniem każdemu o konieczności obdarowania mnie prezentem, najlepiej-kilkoma!

Poniżej tekst na trójmiejskim portalu, gdzie uczę się nie tylko pisania o duperelach, ale dziennikarskiego sznytu.





Jest jeszcze jedna sprawa, ale o tym, kiedy dojdzie do skutku! :) W każdym razie, kiedy proszą Cię o alternatywny tekst, bierz poprawkę na to, że sformułowanie "przepici filmowcy" jest zbyt "offowe", "hipsterskie", czy po prostu złe!


czwartek, 2 sierpnia 2012

Szmatex, lumpex i zachodni second-hand

Jest na świecie coś wspanialszego i dającego większą ilość emocji niż jedzenie i zakochanie razem wzięte. Nie chodzi o nowinę, że Twój ukochany zespół zagra niedługo w naszym kraju, ani o fakt dostania się na wymarzone studia. Mowa o lumpeksie, a dokładniej... dostawie!

Rzecz dzieję się zazwyczaj w poniedziałki. Wypoczęci po weekendzie ruszają do boju. Przed samą inwazją-pogaduszki z innymi hobbistami polowania na lumpy.  Koło wejścia ustawiające się kolejki, gdzie z minuty na minutę czekających i emocji coraz więcej. Podejrzewam nawet, że emocje podobne do czekających przed otwarciem sklepu w czasie posezonowych wyprzedaży gdzieś w Wielkiej Brytanii, w Primarku jakimś, albo co. Kto był, ten wie. Zerka się co moment na zegarek, a jak zegarka nie ma, nie szkodzi. Pytające się siebie nawzajem babeczki o godzinę wystarczą, aby wiedzieć, że do owego momentu już tylko 3 minutki. Do drzwi podchodzi pani ekspedientka. Znowu sytuacja- kto był, ten wie, że panie lumpeksowe raczej przy wadze są, pewnie nie bez przyczyny- w razie zbyt agresywnej inwazji pupą się atak odbije, albo inną częścią ciała na "p". Otwierają się wrota raju. Pędzą, na łeb, na szyję, a raczej na lumpy.Wiedzą, że należy obrać cel- albo kardigan, albo Levis'y .Metod polowania jest parę, najbardziej znana- po materiale. Jeśli jest dobrej jakości, a po pewnym czasie i kaszmir się widzi od razu, do koszyka. Potem będzie czas na coś tak prozaicznego, jak przymierzanie. Jeśli uda się znaleźć coś naprawdę wspaniałego, patrzą inni sępiącym okiem, chociaż same niezłe perełki w koszu mają. Po pierwszym przejściu maratonu- kolejny. Może ktoś odłożył coś, może nie jego kolor, albo rozmiar. Emocje powoli się zmieniają.  Z podniecenia i  poddenerwowania, przechodzi się w samozadowolenie i poczucie zaradnej oszczędności. Nie nikt inny, tylko ja kupiłam ogrom wspaniałych rzeczy w lumpeksach, Ralph Lauren,100 % kaszmiru, 100% jedwabiu. To możliwe, sprawdź i Ty. Wystarczy uwierzyć, że tak naprawdę to herezją jest, że mężczyźni są od polowania... ;)