Strony

wtorek, 19 czerwca 2012

Czekolada- moja miłość!



Jesienna pogoda latem działa na mnie demotywująco. Skoro przez pierwszy miesiąc wakacji dni ciepłych „ni widu, ni słychu” to z rozdrażnieniem patrzę na nowiutki strój i ani trochę nie pojawia się w mojej głowie myśl, aby chociażby pobiegać(plan zgubienia jesienno- zimowo- wiosennych kilogramów nadal nie został aktywowany...), by ten strój lepiej leżał. Kupienie o rozmiar za małych slipek jednak nie jest najlepszą dla mnie metodą. Nawet słońce z tubki nie pomaga, bo smugi się pojawiły... Może gdyby łydki były jak u sarenki(chociaż sarny!), a nie młodego hipopotama.... Postanowiłam usunąć chandrę jedzeniem, a konkretniej czekoladą. Gdzieś tam z tyłu głowy zapaliła się lampeczka, że mogę być po niej jeszcze bardziej zdołowana z powodu niepotrzebnych kalorii dostarczonych organizmowi... Babki mówiły, że lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało! Potraktowałam to jako myśl o charakterze ludowym, do której trzeba się bezwględnie dostosować, prawie jak przesąd ślubny o czymś pożyczonym i pomaszerowałam do kuchni. Poza tym czekolada to magnez, a przecież taka słaba ostatnio jestem, wmawiałam sobie. Otworzyłam szafkę i leżała... Ona, piękna, w zielonym opakowaniu, niemiecka! Nie byle jaka, niemiecka, drodzy Państwo! To tak jakby dostać szwajcarski zegarek, czy ruską(nie rosyjską, ruską!) wódkę! Otwarta. Pachniała pięknie. Czekolada to kakao, kakao to tropiki, tropiki to słońce, słońce to wakacje... Tak, słońce to wakacje. Tym bardziej miałam argument, aby nie zakończyć uczty na czterech kosteczkach czekolady. To przecież takie małe kosteczki. Wspaniale rozpływała się w ustach. Tak przeżywałam jej wspaniałość, że chyba poczuła się za bardzo ściskana, bo wyślizgła się z rąk. Na ziemię upadła strona z niemieckimi napisem „schokolade”, a moim oczom ukazała się tabela. Przeklęta. Była niczym wstanie lewą nogą z rana. Popsuła wszystko. Niestety, ale w wielu językach wspomniane wcześniej kalorię piszę się tak samo. Nigdy nie byłam wybitna z matematyki, ale jakoś potrafiłam policzyć, ile już zjadłam! Że też moja umiejętność liczenia pojawią się akurat w takich momentach! Ze złości uwolnił mnie telefon z wiadomością od przyjaciółki. Na chwilkę swoją obecnością zaszczyciło nas Słoneczko, więc idziemy na spacer. Hej, hej, buzi, buzi. Ta moja przyjaciółka to jest cwana. Sama jedząc słodycze ma wyrzuty sumienia, przyznała się. Skoro spacerek, to i tak się kalorie zgubi. Jesteśmy przecież mistrzyniami przeliczania ilości zjedzonej czekolady na czas, który trzeba poświęcić, aby zredukować tego skutki. Nigdy się nie mylimy, zupełnie nigdy. Nie skończyło się na czekoladzie. Na ciastku francuskim także. Ani na ciasteczkach. Do koszyka dorzuciłyśmy jeszcze sok marchwiowy, żeby trochę zdrowiej było, ale i piwko malinowe na pół. Swoją drogą piwka malinowe są zabawne. Są tak samo realistyczne, jak osoba mieszkająca całe życie na Barbadosie mówiąca, że kocha śnieg. Jeszcze śniegu mi tu brakuje! Jeszcze śniegu! Wszystko zostało pochłonięte. Miałyśmy przecież konkretne argumenty- okropna pogoda, okres jednej z nas, problemy sercowo- chandrowe drugiej, przecena ciasteczek(przecież to wspaniała okazja!). Wróciłam do domu szczęśliwa. Nie wiem, czy to sprawka czekolady, czy tej drugiej przyjaciółki, ale postanowiłam - odtąd spotykamy się we trzy- ja, ona i CZEKOLADA.



"Czekolada" Joanne Harris :)

Lansquenet jest małą mieściną we Francji końca XX wieku. W prowincjonalnym mieście zaś sami prowincjonalni ludzie z prowincjonalnym księdzem na czele. Co się jednak stanie, gdy jakaś mademoiselle(nie madame!) przyjedzie z nieślubnym dzieckiem i wpadnie na pomysł otworzenia pijalni czekolady na samym początku Wielkiego Postu?! Vianne kocha czekoladę i ową miłością chce się dzielić. Uwielbia też ludzi, wie od razu, jakie praliny lubią, a jakich nienawidzą! Wiedźma? Skoro nie, dlaczego tańczy z rzecznymi cyganami, posiada w domu magiczne przedmioty i czasem, próbując być niezauważoną przez innych pstryka palcami odganiając złe duchy? Czyim stanie się ulubieńcem, kto i dlaczego jej nienawidzi, a kogo sprowadzi na skraj czekoladowej rozpaczy?! Akcja toczy się dwutorowo, bo prowincjonalny księżulek też ma swoje tajemnice. Ale czy takie, jak każdy? Książka pełna wspaniałych opisów czekoladowych cudów, nazywanych Sutkami Wenus, figurek, trufli, florentynek, wiśni w likierze i lukrowanych migdałów. Gdybym opisała cała akcję, nie miałoby to sensu! Stracilibyście możliwość przeczytania świetnej, ciepłej książki o zjednywaniu sobie ludzi, magicznej mocy czekolady i wietrze, który jeśli zawieje bardziej, zabierze Vianne i Anouk(córką Vianne) gdzie indziej. A może one chcą zostać w Lansquenet już na zawsze? Sprawdźcie sami!


A po powieści... zróbcie sobie przyjemność ogłądając Juliette Binoche i Johnny'ego Depp'a w ekranizacji tej książki w reżyserii Lasse'a Hallström'a. Trochę różnic, ale ciągle ten sam klimat gorącej, pachnącej czekolady, którą kiedyś leczyło się ludzi... ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz