Strony

wtorek, 19 marca 2013

Choroba

W czasach, kiedy byłam jeszcze mała stan organizmu zaatakowany przez bakterie wspominam całkiem nieźle. Oprócz tego, że zasypiałam, kiedy lekarka z szóstego piętra do mnie mówiła, wymiotowałam przez ramę łóżka(a to było łóżko piętrowe...) było fajnie. Mama robiła mi herbatki,całe dnie leżałam w łóżku oglądając albo Flinstonów, albo Tom'a&Jerry'ego, przy roztroju żołądkowym wcinałam paluszki i coca-colę. Nie musiałam chodzić do szkoły,by potem przepisywać godzinami zeszyt od polskiego, myśląc przy tym, że mi ręce wejdą w ... Odpadną. Było fajnie. 
Kiedy stałam się stara, nikt nie dba o mnie, jak wtedy. Choroba wiąże się dla mnie z dużym nakładem finansowym i małym jego zyskiem z powodu konieczności zrezygnowania z pracy. Co prawda, odkąd usilnie leczę się niechińskim czosnkiem-jest lepiej, ale jedzenie wielkiego słoika miodu na tydzień ekonomicznym nie jest. Nie mam siły zrobić sama herbaty, więc pije wodę, co może i zdrowa jest, ale zimna cholernie. Rosołku sobie nie zjem, bo odkąd w piątej klasie powiedziałam "nie dla mięsa" trzymam się konsekwentnie. Muszę sama sprzątać osmarkane chusteczki, chociaż wolałabym, żeby zrobił to ktoś inny, ale wszyscy w pracy. Nie mam już nawet telewizora w pokoju, cholera! Kiedyś choroba mogła dla mnie trwać w nieskończoność, teraz niech nie trwa ani dzień. Mieli rację ci, co mówili, żebym nie chciała dorosnąć.

A już za niedługo mam dla Was niespodziankę :) Tydzień o tematyce stricte... kto wie?

2 komentarze: